wtorek, 18 marca 2014

Rozdział 2-Namiot armii Bellatores

  Długo jeszcze jechaliśmy. Karim też chyba zaczynał odczuwać skutki nudy i kłopotliwej ciszy, więc rzucał czasem jakiś żart. Ja śmiałam się jak głupia, ale Wolf odpowiadał tylko zmierzłym "patrz na drogę". W obolałej głowie roiło się od pytań. Ukradkiem patrzyłam na Wolfa, chciałam bardziej mu się przyglądnąć, jednak zawsze czujny odwracał się momentalnie do mnie i rzucał mi bystre spojrzenie swoimi czarnymi jak noc oczami. Wzięłam się wreszcie na odwagę i cicho zapytałam:

-A gdzie dokładniej jest ten namiot?

Mężczyzna obok mnie otwierał już usta, kiedy odezwał się chłopak.

-W portalu, już niedaleko. Wjedziemy tylko w to pole...-mówi jak nakręcony

-W pole?-unoszę brwi-Jaki portal? To jakaś droga?

-To jest przejście do Namiotu-tłumaczy mi wyraźnie zażenowany niedokładną odpowiedzią Karima Wolf-Widzą je tylko wojownicy Bellatores...

-Czyli my!-krzyczy uradowany chłopak unosząc ręce do góry, a samochód gwałtownie skręca w prawo-Ups...

Wolf unosi wymownie oczy do góry.

-Tak, my...

-A co ze mną?-pytam zaniepokojona-Przecież nie jestem wojownikiem.

-Ale zostaniesz-uśmiecha się lekko i kładzie mi rękę na ramieniu-A poza tym...jesteś kimś o wiele ważniejszym od nas.

Przez chwilę wpatruję się w swoje kolana i zastanawiam, jak mogę być kimś ważniejszym wśród dwóch silnych mężczyzn, którzy wiedzą  o wiele więcej niż ja, jeśli chodzi o ten świat, którego nie znałam, a jak okazuje się jestem do niego bardzo przywiązana. Przez tyle lat żyłam w cieniu przeciętności, jako szara, nieśmiała dziewczyna, która nie potrafi patrzeć w oczy, a dziś, w samochodzie dowiaduję się, że jestem kimś ważnym.

-Mam ci to wytłumaczyć?-pyta Wolf widząc moje zakłopotanie. Kiwam głową.-Mówiłem ci, że jest jeden czarnoksiężnik. Jest też jeden mag. Ten mag, to Vegard, dowodzi nami.

-Jest bardzo stary-wtrąca Karim

-Karim...-mówi błagalnym tonem mężczyzna-Żeby ci odpowiedzieć, muszę cię znów o coś zapytać-unoszę brwi-Co z twoim ojcem?

Spuszczam wzrok. Nie spodziewałam się tego, ale nie zamierzam kłamać, skoro to ma mi pomóc w poznaniu, kim na prawdę jestem.

-Popełnił samobójstwo...skoczył z okna.-cedzę przez zaciśnięte zęby-Miałam wtedy 12 lat. Zawsze był trochę dziwny, strachliwy, tak jak ja. Mama mi mówiła, że miał depresję...-walczę z przeźroczystą mgiełką, która przysłania mi obraz-Umarł. Zostawił nas same. Stchórzył-ocieram po kryjomu łzę spływającą mi powoli po twarzy.

Zapanowała dziwna, toksyczna cisza. W sumie pomaga mi to się trochę uspokoić, przynajmniej nikt nie użala się nade mną. Karim zatrzymuje samochód i odwraca się do mnie.

-Lena, twój ojciec...był magiem. Nie radził sobie z tą myślą-mówi spokojnie, a uśmiech na jego twarzy wybladł-Ożenił się z twoją mamą, zwykłym człowiekiem. Wiesz, co to znaczy?

-Jestem pół na pół, tak?-pytam z wyrzutem, nawet nie wiem czemu.

Karim wyciąga z kieszeni owiniętą niedbale czekoladę.

-Masz, zjedz. Wytwór samego Vegarda-puszcza do mnie oko. Biorę kawałek do ust i delektuję się smakiem delikatnej, pralinowej czekolady. Jest przepyszna.-Uwielbia słodycze...ta czekolada poprawia humor, ale mam też taką, co powoduje przeczyszczenie. Trzymam ją na specjalną okazję dla Wolfa-oboje się śmiejemy, a Wolf czochra chłopaka po jego czuprynie.

-Wysiadamy dzieciaki-odzywa się mężczyzna-Lena, dasz sobie radę?

-Jasne-odpowiadam krótko i wysiadam z auta starając się nie pokazywać, że wszystko mnie boli.Podpieram się o samochód i rozglądam się dookoła.

Stoimy na środku wielkiego terenu, jakiegoś pola. Na horyzoncie widać tylko pojedyncze, samotne drzewa. Pod stopami mam brązową ziemię, która daje po sobie znać charakterystycznym, świeżym zapachem. Hula nieprzyjemny, gwiżdżący wiatr i jest dość pochmurno. Odwracam się w stronę moich towarzyszy. Chodzą ze spuszczonymi głowami wyraźnie czegoś wypatrując.Teraz widzę dokładnie, w co są ubrani. Mają bardzo podobne do siebie, brązowawe i zielone płaszcze i czarne buty wojskowe, coś w deseń glanów oraz luźne spodnie moro. Dodatkowo na plecach zawieszone są kołczany napchane strzałami.  Karim podnosi głowę i woła Wolfa, chyba coś znalazł. Podchodzę do nich powoli.

-Widzisz?-zwraca się do mnie chłopak-To jest portal.-wskazuje na około metrowy dołek, który został nie bardzo starannie wykopany-Teraz tylko wejść...

Mrużę oczy. Jak przedostaniemy się przez jakiś dołek? Widząc moje zdziwienie, nastolatek bierze mnie za rękę. Szybko ją jednak odsuwam. Dziwnie się poczułam, przecież prawie go nie znam, a on chce chodzić ze mną za rękę.

-Zaufaj mi-mówi z serdecznym uśmiechem i ponownie chwyta moją dłoń, tym razem nie protestuję.

Podchodzimy do dołka. Karim wyciąga płynnym ruchem strzałę z kołczanu i rysuje nią na wilgotnej ziemi coś na kształt rombu, w środku mały kwadrat. Figury przecina dwoma liniami. Patrzę ukradkiem na Wolfa. W rękach trzyma drewniany  łuk i rozgląda się niespokojnie. Widocznie boi się ataku od tyłu.

Znów odwracam się w stronę dołka. Nieoczekiwanie ruszył się. Kolejny raz. Nagle rozstępuje się ziemia obok dołka. Długość rozwarcia określam na jakieś dwa metry. Z podłużnej dziury wydobywa się blade, fioletowe światło. Chłopak patrzy na mnie figlarnie.

-No chyba nie...-zaczynam, domyślając się, co zaraz zrobimy

-Wolf, pójdziesz za nami?-mężczyzna odpowiada mu niespokojnym "mmm"-To uważaj. Na trzy skaczemy. Raz, dwa-wylicza szybko-Trzy!

Skacze w dziurę, a jednocześnie ciągnie mnie za sobą i wpadam za nim do podłużnej, ale dość szerokiej szczeliny. Lecę w dół przez ziemisty tunel, widzę rozmazane korzenie i ziemię. Prędkość odbiera mi oddech, więc próba krzyku kończy się niepowodzeniem. Pode mną spada rozbawiony Karim i wesoło wymachuje rękami. Za nim widzę sporą ilość białego światła układającą się w koło. Koniec tunelu. Jakim cudem pod ziemią jest światło? Nie mam czasu na myślenie o tym. Światło staje się coraz większe i większe...chłopak znika niespodziewanie. Bezwładnie wpadam w blask i przez chwilę nic się nie dzieje, widzę tylko oślepiającą biel. Mrugam parę razy oczami i orientuję się, że leżę kilka cali nad ziemią! Staram się podnieść, ale wtedy upadam tyłkiem na grunt. Rozglądam się za Karimem. Chłopak stoi wśród wysokich drzew i bujnej roślinności. Moje nozdrza wychwytują zapach wilgoci, lasu. Dźwigam się na nogi i dokładniej oglądam okolicę. Można powiedzieć, że jest tu na prawdę pięknie. Ni stąd, ni zowąd pojawia się obok mnie Wolf, lądując na brzuchu. Gdy podnosi się chwiejnie, widzę, że ma zniesmaczoną minę i tak jak mi, nie przypadł mu do gustu ten sposób podróży.

-Ostatni raz wybierasz portal-zwraca się wściekły do ryczącego ze śmiechu nastolatka.

Mija jeszcze chwila, kiedy mężczyzna otrzepuje się z ziemi, a ja podziwiam dżunglę, myśląc, co ja tu robię i jak się tu przedostałam przez...dziurę w ziemi. Mimo to krajobraz jest tak piękny, a sytuacja tak ciekawa, że nie zamierzam zaśmiecać sobie tym głowy. Czekam, co dziwnego wydarzy się dalej. Na mojej twarzy jest szeroki uśmiech.  Ha, ciekawe co zrobiłyby te wszystkie puste dziewczyny ze szkoły, gdyby widziały mnie tu. Nie jestem jednak dumna z tego, co działo się przed tym, jak poznałam moich towarzyszy. Zastanawiam się, czy to na pewno ja powinnam tu być? A może to żałosna pomyłka? Nie chciałabym, aby tak się wydarzyło. Przez krótką jazdę samochodem bardzo polubiłam Wolfa i Karima. Są poniekąd dziwni i nie mówią realnych rzeczy,ale to wszystko wydaje się takie prawdziwe.

Z zamyślenia wyrywa mnie chrząknięcie Karima.

-Możemy iść?

-Oczywiście.-odpowiadam trochę zawstydzona.

Ruszam za chłopakiem, a tuż za mną podąża Wolf. Czuję się osaczona, ale dość bezpieczna. Przez głowę przepływa mi myśl, że jestem niczym jakaś znana gwiazda, a to są moi ochroniarze. Idziemy wąską wydeptaną już wcześniej ścieżką mijając wysokie i bujne drzewa i krzewy. Doszliśmy do kurtyny lian. Karim odwraca się do mnie, a ja widzę błysk w jego zielonych oczach. Ruchem ręki odsłania rośliny, a moim oczom ukazuje się coś w rodzaju ogromnego, szarego namiotu. Stoi wśród wysokich traw, pewnie dla kamuflażu. Jest przytwierdzony mocnymi sznurkami do niewidocznej gleby. Jest na prawdę duży, myślę, że spokojnie zmieściłyby się w nim cztery autobusy. Podchodzimy do wąskiego wejścia namiotu. Nastolatek rozpina je i eleganckim ruchem zaprasza mnie do środka. Nieśmiało wchodzę do namiotu. Panuje tu metaliczny wygląd. Podłoga i ściany wyłożone są płaskimi, stalowymi płytami, co bardzo mnie dziwi, bo spodziewałam się raczej polowego, spartańskiego wyglądu. Obok mnie znajduje się ciąg wieszaków z podpisami, który jest czyj, a pod nim kilkanaście par wojskowych butów, takich jak mają moi towarzysze. Patrzę w głąb namiotu. Dalej jest tam metalicznie, ale trochę bardziej przytulnie. Widzę ceglany kominek (już nawet nie chcę myśleć, gdzie ma komin), dużą sofę obok niego. Na środku stoi długi, drewniany stół z dużą ilością krzeseł. Wytężam wzrok i dostrzegam kilka kurtynek, to chyba przejścia do pokoi. Panuje tu przyjemny zapach świeżego drewna. Zastanawia mnie kto tu mieszka, bo nie wierzę, że z tylu wieszaków i takiego dużego stołu korzystają tylko Wolf i Karim.

-Ściągnij kurtkę-poleca mi Wolf, który sam po chwili ściąga swój płaszcz zostając w czarnej koszulce z krótkim rękawem. Powoli zsuwam nakrycie z ramion. Wskakuje przede mnie Karim  prosząc o moją kurtkę i zawiesza ją na samotnym wieszaku bez podpisu. Czuję się trochę nieswojo, jednak to uczucie szybko mija, bo kompani wprowadzają mnie w głąb namiotu. Dokładniej widzę stół, sofę, kominek i dochodzą do tego jeszcze półki zapełnione bronią oraz książkami. Po prawej jest przejście do innego pomieszczenia, w którym zauważam kuchenkę, lodówkę oraz niewielki blat. Stoi tu dwóch chłopaków i jedna dziewczyna. Są starsi ode mnie, mają może po 20 lat. Dziewczyna jest wysoką blondynką, a jej dwóch kolegów jest dobrze zbudowanych i widać na ich twarzach lekki zarost. Odwracają się ku nas, a ich wzrok kieruje się prosto na mnie. Spodziewam się pytania "co to za dzieciak?", jednak ich reakcja jest zupełnie inna. Wpatrują się jeszcze we mnie jak w obrazek, gdy zaczyna dziewczyna:

-To ty. Ty jesteś Lena Forest-mówi z szeroko otwartymi oczami i miną, która nic nie wyraża. Czuję, że się czerwienię. Patrzę zakłopotana na Wolfa, na szczęście chyba zrozumiał, w jakiej niezręczniej jestem sytuacji.

-Tak, Linda, to jest Lena. Fabio, Franek, mam powtórzyć? Proszę, nie patrzcie się tak. Wiem że to dla was zaskoczenie, ale przyjmijmy ją normalnie.

Kiwają powoli głowami i podchodzą szybkim krokiem do mnie. Przedstawiają się i podają mi ręce, a ja znów czuję się jak gwiazda. Wstydliwie uśmiecham się do nich, nadal nie rozumiejąc, co jest we mnie takiego, że odbiera im głos.

-Idźcie do siebie-nakazuje Wolf-I kolejny raz widzę jak chcecie zwędzić jedzenie...

Ze spuszczonymi głowami przechodzą przez kurtynki do swojego pokoju, jak myślę.

-Czemu oni tak się na mnie patrzą?-pytam towarzyszy, jednak w tej chwili z pomieszczenia po lewej wyłania się  pucołowata, starsza kobieta i klaszcze w dłonie wyraźnie uradowana.

-Lena! Lena Forest! Chodźcie tutaj, sami zobaczycie-krzyczy i uśmiecha się szeroko. Z sąsiednich zasłonek wyłania się kilka kobiet, w tym parę młodych i kilku mężczyzn, też w różnym wieku. Stoją wokoło mnie i kręcą głową z niedowierzaniem. Niektórzy wciąż powtarzają moje imię.
________________________________________________________

Okej, jest drugi rozdział. Trochę zniechęciłam się małą ilością komentarzy pod pierwszym rozdziałem, ale nie poddaję się i oczekuję na waszą reakcję.
KOMENTUJCIE proszę! :)



sobota, 15 marca 2014

Rozdział 1-Porwanie

  Wpatruję się w przestrzeń za otwartym oknem. Błękitne, bezchmurne niebo i lekkie promienie słońca tak bardzo kuszą swoim wyglądem, że trudno oderwać mi od nich wzrok. Do tego lekki, ciepły wiatr niosący ze sobą zapach wiosny powiewa mi na twarz, powodując, że czuję się naprawdę błogo, mimo że siedzę w sztywnej, szkolnej ławce. W moich uszach pobrzmiewa coś w rodzaju echa dźwięków, ale nie mogę ich wychwycić. Czuję szturchnięcie w żebra. Odwracam się gwałtownie

-Do tablicy-mówi z naciskiem chuda, pomarszczona kobieta. Mam dziwne wrażenie, że cedzi słowa przez zęby-Strona 234, zadanie 7, przykład "d"-otwieram podręcznik i szukając strony rozglądam się dyskretnie po klasie.Każdy wlepia we mnie oczy. Czuję taki wstyd...Powoli podnoszę się i posuwam się w stronę tablicy. Jest na niej kilkanaście przykładów. Jak ja mogłam to przeoczyć?
Biorę do ręki kredę i bezmyślnie stukam nią w tablicę. Przecież nic nie umiem, więc nie będę robić z siebie idiotki. Słyszę szybkie kroki nauczycielki. "Będzie się działo"-myślę. Spuszczam głowę i czekam na najgorsze.

-Coś robiła przez całą lekcję?-pyta i łapie mnie za przedramię

-Przepraszam pani profesor...zagapiłam się-tłumaczę cicho i czuję że się czerwienię. Słyszę jakieś śmiechy w sali.

-Zagapiłaś się?-nauczycielka mówi irytującym, złośliwym tonem-A może po prostu jesteś leniwa?-robi mi się dziwnie gorąco-Opuszczasz za dużo lekcji, a do tego nie uważasz!Tylko sport ci w głowie...

Patrzę wymownie w sufit. Nie mam nic na swoją obronę. Opuszczam dużo zajęć z powodu zawodów sportowych, ale to nie jest chyba niedozwolone. Jeśli ktoś jest z czegoś dobry, to czemu ma rezygnować z tego, aby zdobywać trofea dla szkoły.

-Muszę jeździć na zawody, jestem kapitanem drużyny-wypalam, ale czuję, że moja wypowiedź nie przyniesie pozytywnych skutków.

Profesorka śmieje się sztucznie. Jakbym chciała teraz wrócić do ławki...Kobieta zaczyna coś mówić, ale nie na to zwracam teraz uwagę. Za oknem widzę kawałek ubrania, to jest płaszcz. Czyjaś dłoń opiera się o futrynę okna. W dłoni widzę nóż. Czuję lekki lęk i zastanawiam się, czy tylko ja to widzę. Po chwili ubranie i dłoń znikają.

-...rozumiesz?!-pospiesznie kiwam głową, chociaż nie wiem, co mam rozumieć. Skupiłam się na "tym-kimś" za oknem. Zaczynam się siebie bać. Słychać dzwonek i oddycham z ulgą.-Dziś ci się upiekło, ale następnym razem idę do Pana Wysockiego i mówię mu, żeby nasza szkoła nie jechała na zawody.

Wracam do ławki i po drodze opada mi szczęka-jak można odwołać zawody? Tyle treningu i wszystko na marne przez jedną nauczycielkę. Nie mogę zawieść wuefisty i drużyny.

-Biorę się w garść-mamroczę do siebie

-Mówiłaś coś?-kobieta podnosi głowę zza biurka

-Nie, nic...-znów to samo uczucie wstydu.

___________________________________________________

Skaczę beztrosko z kamienia na kamień. To najbardziej lubię, poczucie luzu i kompletnej samotności-przynajmniej nikt się ze mnie nie śmieje. Wracam na chodnik, bo widzę idących ludzi w moją stronę. Nie chcę, żeby pomyśleli, że jestem dziecinna. Przechodzę przez szczelinę między budynkami. Słyszę jak ktoś mówi szybkim szeptem z lewej strony. Odwracam się, ale nikt za mną nie stoi. Pocą mi się dłonie. Zwracam głowę do przodu. Zapiera mi dech w piersiach. Przede mną stoją trzy dziwnie ubrane postacie. Mają na sobie czarne kombinezony, a na twarzach białe maski odsłaniające tylko oczy i usta. Postać najbliżej stojąca najbliżej mnie uśmiecha się lekko. Słyszę świst i padam na ziemię. Wszędzie czarno.

Otwieram oczy. Wszystko widzę za dziwną mgłą. Ktoś ciągnie mnie po ziemi, bo czuję dotyk na ramionach. Zamykam oczy.

-Wstajemy, wstajemy!

Znów się budzę. Czuję nieznośny, piszczący dźwięk w uszach i pulsujący ból głowy. Jestem w małym pomieszczeniu bez okien. Nędzna żarówka na suficie słabo oświetla to miejsce. Mam wrażenie, że jest wieczór, ale skąd mogę to wiedzieć, tu nie ma okien! Nagle ogarnia mnie lęk. Jestem w tak małym pomieszczeniu z trzema dziwakami. Co ja tu robię. Próbuję wstać, ale ręka jednego z mężczyzn dociska moje gardło do ściany.

-Siedź spokojnie!-wydaje krótki okrzyk swoim chłodnym głosem-Wysłuchaj nas...

-Nie! Muszę stąd wyjść!-wydzieram się

Mężczyzna wyciąga z kieszeni nóż i przykłada mi go do twarzy. Czuję zimne ostrze noża. Do oczu napływają mi łzy.

-Cicho!-mówi ostro-Jedno słowo, a zostanie ci brzydka blizna na buźce, chcesz?-ostrożnie kręcę głową-No właśnie. Zabraliśmy cię tutaj, bo chcemy się czegoś dowiedzieć-na jego twarzy pojawia się uśmieszek-Co wiesz o Księdze Fidelitas?

-O czym?!-wyrywa mi się. Zaciskam powieki. Nie chcę, aby zrobił mi krzywdę.

-Nie udawaj, piękna...-odgarnia mi moje brązowe włosy z twarzy-No, to gdzie ona jest? A może znasz zaklęcie?

-Nic nie wiem o tej waszej książce-odpowiadam mu spokojnie i biorę się na odwagę-To chyba jakaś pomyłka.

Drugi zamaskowany facet, który trzymał się z tyłu, podchodzi do mnie i zadaje mi cios w twarz.Walczę ze sobą, aby się nie rozpłakać. Już nie z powodu bólu, ale z poczucia bezsilności. Czuję, jak krew ze skroni spływa mi po policzku.

-Boli, co?-pyta-Będzie coraz mocniej-obnaża swoje żółte zęby.

-Mów co wiesz!-krzyczy nagle ten pierwszy i to takim głosem, że ciarki przechodzą mi po plecach-Gdzie-ona-jest?!

-Mówiłam, że nie wiem. Co to za książka?-mężczyzna wbija ostrze noża w moją dłoń. Krzyczę z bólu, a on z uśmiechem na mnie patrzy.

-Nie chcesz mówić?-pyta uprzejmym tonem-To nie! Zaraz wszystko wyśpiewasz.

Powala mnie na ziemię. Czuję, jakby w moje ciało uderzało tysiące młotków. Ból odbiera mi oddech. Staram się podnieść, ale zaraz dostaję kopniaka w twarz. Głowa opada mi bezwładnie na podłogę, a w mojej głowie istnieje tylko jedno pragnienie "Chcę umrzeć". Mdleję. Za mgłą słyszę huk i kilka męskich głosów. Wszystko mi już jedno, co się teraz dzieje. Czuję jednak, że żaden but nie wali już w moje ciało. Nie czuję żadnej ulgi z tego powodu, bo i tak wszystko mnie boli. Teraz mimowolnie wpatruję się w sufit i nasłuchuję odgłosów bójki, jak podejrzewam. Nie mam siły się podnieść. Tak mija chyba klika długich dla mnie minut. Następuje cisza. Słyszę jakiś męski, ale łagodny głos.

-Karim, idź do auta. Ja się nią zajmę...-czuję lęk po tych słowach. Czy znów chcą mnie pobić?

Ktoś wybiega z pomieszczenia. Klęka przy mnie około 40-letni mężczyzna. Jego zarost i krótko przystrzyżone włosy były czarne, ale gdzieniegdzie były przyprószone siwymi. Ma łagodny, ale dość poważny wyraz twarzy. Bystre spojrzenie mężczyzny dodawało mi nieco otuchy.

-Słyszysz mnie?-mówi z troską w głosie, której tak dawno nie słyszałam. Ma melodyjny głos.

-Taa...-odpowiadam cicho. Nawet to sprawia mi ogromny ból w klatce piersiowej. Kaszlę, przez co czuję ucisk.

-Jestem Wolf.-podnosi mnie delikatnie do pozycji siedzącej i wyciera spływającą krew z mojej skroni rękawem-Nic ci nie zrobimy. Pomożemy ci, pojedź z nami. Proszę, zaufaj mi...

Kiwam głową, zgadzając się. Co mi zależy, mama i tak jest w pracy, więc nie będzie się martwić, poza tym ten człowiek miał w sobie coś, co sprawiało że czuję się przy nim bezpieczna.

-Lena-przedstawiam się pospiesznie

-Wiem-odpowiada z lekkim uśmiechem. Obejmuje mnie i unosi do góry. Niesie mnie przez pomieszczenie, a ja z góry widzę nieprzytomnych facetów w maskach.
Wchodzimy w ciemny korytarz, którego wcześniej nie widziałam. Dopiero po chwili orientuję się, że to jest piwnica. Wolf niesie mnie po betonowych schodach i wykopem otwiera drzwi. Widząc pomarańczowe niebo, orientuję się, że jest popołudnie, może wczesny wieczór. Obok stoi szarawe, duże auto z przyciemnianymi szybami. Mężczyzna otwiera drzwi do samochodu i sadza mnie na tylnym siedzeniu i oznajmia kierowcy, że idzie do bagażnika po apteczkę. Zza kierownicy odwraca się do mnie pulchny chłopak. Ma półdługie kręcone, blond włosy. Uśmiecha się do mnie serdecznie.

-Jestem Karim-oznajmia-Witaj na pokładzie-żartuje

Uśmiecham się do niego lekko. Wygląda bardzo przyjaźnie, więc czuję się nieco śmielej.

-Lena, ale pewnie o tym wiesz-chłopak kiwa głową i śmieje się-Nieźle mnie załatwili, co?

-Ze mną było gorzej-mówi Karim i wzdycha. Już miałam go pytać, co się z nim działo i dlaczego, ale w tej chwili wsiada obok mnie Wolf.

-Widzę, że już urządzacie sobie pogaduszki-rzuca szorstko, ale po chwili się rozchmurza. Wyjmuje z apteczki gazę i bandaż i plastry. Opatruje mi głowę, ja z żalem stwierdzam, że skroń to moja niejedyna rana. Co chwila krzywię się z bólu, ale Wolf uspokaja swoim łagodnym "ciicho"

-Przynajmniej nie masz złamanego nosa-odzywa się chłopak-Ja miałem złamany nos...bolało...

-Zamknij się i jedź, Karim-polecił starszy mężczyzna oschle. Nastolatek posłusznie zapala samochód i dociska gaz.-Do pierwszego-przypomina, a ja zastanawiam się, o co mu chodzi. Nie chcę jednak zadawać natrętnych pytań.

Wolf prosi, abym podała mu rozciętą rękę. Posłusznie wyciągam dłoń przed siebie. Patrzę przerażona na dużą i głęboką ranę zajmującą i prawie całą powierzchnie skóry. Z cięcia sączy się krew. Czuję, jak blednę. Wszystko się rozmazuję i wiem, co nastąpi za chwilę.

Czuję delikatne potrząsanie. Otwieram oczy i przez moment nie wiem gdzie jestem i kto siedzi na przeciwko mnie. Dopiero później, widząc zatroskaną twarz Wolfa, wszystko się wyjaśniło. Jestem w dużym aucie z dwoma można powiedzieć bohaterami, którzy uratowali mi życie.

-Mamy ją!-zwraca się do Karima siedzący mężczyzna na przeciwko mnie-Całe szczęście-dodaje cicho.

-Nie...lubię krwi-wyjaśniam moje nagłe zemdlenie. Patrzę na moją prawą rękę i zauważam ze spokojem, że jest już szczelnie opatrzona śnieżnobiałymi bandażami.-Czy mogę zadać pytanie?

-Tak, pytaj-odpowiada Wolf i prostuje się na siedzeniu

-Czemu oni mnie...porwali?-dopytuję się ostrożnie-I co to jest ta książka File...coś tam.

-Oni to Tsiv-unoszę brwi, bo pierwszy raz słyszę takie coś-To taka nazwa. Są...no...źli. Należą do pewnego Czarnoksiężnika. Wiem, że wydaje ci się to co najmniej dziwne, ale musisz mnie wysłuchać. Szukają księgi Fidelitas,  bo daje ona nieśmiertelność i władzę nad światem-słucham go zainteresowana, nie zważając na to, że jest to paranormalne-Oni chcą mieć ją dla siebie, ale nie mają zaklęcia.

-Mnie pytali o to zaklęcie-przypominam sobie

-Powiedziałaś im?-zaniepokoił się

-Nie, bo nie znam zaklęć...-uspokoiłam go-To znaczy Wingardium Lewiosa znam...-żartuję, aby rozluźnić sytuacje, a Karim chichocze z przodu. Wolf wzdycha z uśmiechem.-A mam znać jakieś?

-Powinnaś. To znaczy teraz go nie pamiętasz...muszę cię o coś zapytać-ciągnie mężczyzna-Którego dnia i miesiąca masz urodziny? I, czy kiedykolwiek w twoim życiu stało się coś nienormalnego?

-14 styczeń-odpowiadam pospiesznie, ale nie jestem pewna, czy odpowiadać na drugie pytanie. Sytuacje, które nie były moim zdaniem normalne świadczyły niezbyt dobrze o mnie, ale decyduję się pokornie odpowiedzieć na pytanie, bo ton Wolfa brzmiał bardzo poważnie-Emm....tak. Kiedyś, kiedy kłóciłam się z moją ciotką, spadł na nią żyrandol-mówię zawstydzona, a chłopak z przodu wybucha śmiechem-Albo kiedy byłam mniejsza, mówiłam do zwierząt w zoo. Wtedy jaguar przeskoczył przez ogrodzenie i zaczął mnie wąchać...i ja się go nie bałam. Wyleciała mu z pyska kulka, a później-zawiesiłam głos-zastrzelili go...

-Co to za kulka?-pyta mężczyzna

Wyciągam z kieszeni bluzy małą, szklaną kulkę. Jest złota, ale myślę, że to tylko farba. Wolf ogląda ją zaciekawiony. Nie sądzę, żeby było na niej coś ciekawego. Są na niej jakieś napisy, ale nic z nich nie rozumiem. Trzymam ją zawsze przy sobie, bo dziwnie się do niej przyzwyczaiłam.

-Myślę, ze to jakaś zabawka-przerywam kłopotliwą ciszę-Ten jaguar musiał to...

-Wyrzygać?-pyta zaciekawiony Karim, a ja walczę, aby nie parsknąć śmiechem.

-Karim, jak tylko wysiądziemy to cię zabiję-odpowiada chłopakowi rozdrażniony Wolf-Lena, ta kulka to Wskaźnik-przekrzywiam głowę, bo zawsze miałam ją za chińskiej produkcji wytwór ze szkła. Nastolatek również wydał z siebie coś w stylu "coo?"-On pomaga wskazać prawdę, właściwą drogę i osobę. Ma dużo innych zastosowań, ale nigdy dokładnie nikt mi nie opowiadał o niej, bo podobno została zniszczona.

-Jak mogę sprawdzić, kto jest na przykład właściwą osobą?

Wolf chwyta moją dłoń, w której trzymam kulkę i przykłada ją sobie w miejsce na nadgarstku, gdzie bije puls.

-Jak zrobi się czerwona, to znaczy, że chcę ci zrobić krzywdę. Jak niebieska-wszystko ze mną okej-oznajmia

Wpatruję się w kulkę. Faktycznie zmienia kolor. Teraz jest żółtawa, ale kolory ciągle się mieszają. Po kilku sekundach robi się błękitna, a mężczyzna zaczyna śmiać się serdecznie.

-I co, czerwona?-pyta złośliwie Karim, pewnie chce odegrać się na towarzyszu

-Nie, chłopcze...-zaprotestował speszony Wolf-Ta kulka potrafi przeniknąć do emocji. Coś niezwykłego...

Patrzę na przedmiot i ubolewam nad tym, że mogłam wykorzystać ją w przeszłości. Zaliczyłabym pewnie o połowę mniej fałszywych przyjaźni, kłamstwa...

-Ale to dobrze, że nikt nie wie o jej działaniu-mówi mężczyzna, jakby czytał mi w myślach-Wiesz gdzie jedziemy?-kręcę głową i wytykam sobie, czemu wcześniej o to nie zapytałam-Jedziemy do naszych stron, co nie, Karim?-pyta chłopaka z uśmiechem

-Taaak...nie ma to jak Namiot Bellatores-odwraca się do Wolfa szczerząc zęby.