-Musisz poznać Vegarda-decyduje Wolf, kiedy grupka ludzi rozproszyła się-Chodź ze mną.
Posłusznie idę za mężczyzną wpatrzona w swoje trampki. Boję się spotkania z kimś dla mnie obcym. Co ja powiem? "Dzień dobry, nie wiem czemu tu jestem i kim pan jest"-przepłynęło przez mój potok myśli to ironiczne zdanie. Czuję stres, pocą mi się dłonie. Podążam przez wąski odcinek, który jest korytarzem do pokoi. Stajemy przed dużą, materiałową kurtyną. Wolf wyciąga rękę, aby odsłonić zasłonę, kiedy łapię go nerwowo za rękaw.
-Co ja mam mówić?-pytam cicho
-Sama będziesz wiedziała-odpowiada mi, a ja oprócz zdenerwowania czuję złość na mężczyznę-Nie bój się.
Odsuwa delikatnie kurtynę i popycha mnie lekko do środka. Jestem w naprawdę malutkim pomieszczeniu, jest tu tylko łóżko po lewej, niewielka szafeczka obok niego i burko zaraz na przeciwko mnie zapełnione stosami książek. Panuje tu półmrok. Za biurkiem siedzi starszy mężczyzna, dałabym mu 70 lat. Ma rzadką, siwą brodę i czarny, komiczny kapelusz. Podnosi głowę ukazując swoje poważne oblicze i żółte, duże oczy. Czuję ciepły powiew wiatru na twarzy. Ciągle gapię się w podłogę czując ogromne gorąco z napięcia. Nie ma nikogo koło mnie, kto mógłby mi pomóc, podpowiedzieć. Nie wiem kim jest człowiek na przeciwko mnie, o czym z nim rozmawiać. Cały czas milczę, jakby nieśmiałość sparaliżowała mi język i zatkała gardło, że nie mogłam nic z siebie wydusić.
-Witaj Lena-słyszę basowy głos mężczyzny-Wiem, że nie uczesałem się, ale chyba nie jestem aż taki straszny?
Wydaję z siebie ciche parsknięcie.
-Wstydzisz się-ciągnie-Rozumiem. Twój ojciec też się wszystkiego wstydził.
-Znał pan mojego ojca?-wyrywa mi się mimo woli.
-To mój syn.
Moja głowa wędruje ku górze i wpatruję się w Vegarda z wytrzeszczonymi oczami. Rozmawiam z człowiekiem, który jest ojcem mojego ojca, a to znaczy, że jest moim dziadkiem. Zarzucam sobie, czemu jestem taka spięta przy moim dziadku. W końcu to takie normalne mieć dziadka maga, który ujawnia się dopiero po 15-stu latachi wysyła po ciebie dwóch wojowników-zauważam kąśliwie w myślach. Patrzę, pierwszy chyba raz, w żółte oczy mojego dziadka. Mojej rodziny. Mojej najbliższej rodziny. Serce pcha mnie do rozmowy z nim, przytulenia go, ale rozum odłączył mi chyba całe ciało. Nie mogę nic zrobić, tylko bić się z moimi myślami.
Vegard, to znaczy dziadek wzdycha ciężko. Zastanawiam się, co on teraz czuje. Jest uradowany, że widzi swoją wnuczkę, czy jest oszołomiony tym, co ja tu robię i czemu przeszkadzam mu w życiu. Nie daje po swoim wyrazie twarzy poznać, co czuje. Podnosi się z krzesła i opiera rękami o biurko.
-Lena...wybacz.-mówi i spuszcza głowę-Ale nie wiem jak ci to wytłumaczyć.
-Czemu wcześniej nic mi nie powiedziałeś?-pytam z wyrzutem, uważając na słowo "powiedziałeś".
-A jak miałem to zrobić? Podejść do ciebie na ulicy i przedstawić się, mówiąc, że jestem twoim dziadkiem?-odpowiada mi cicho-Nie było okazji...a teraz jesteś w zagrożeniu. Tisiv śledzili cię i wiedzą, że ty...to ty.
Jestem wzburzona. Myślałam zawsze, że oprócz mamy, która non-stop pracuje, nie mam nikogo, a on nie miał odwagi się pokazać. Z moich oczu wypływają łzy.
-Czyli jakbym nie była w niebezpieczeństwie, nigdy-głos załamuje mi się-Nigdy bym cię nie spotkała.
-To nie tak...-dochodzi do małego okienka i wpatruje się w szare niebo.-Wiedziałem, że się urodziłaś. Wiedziałem, że jesteś w połowie magiczna. I wiedziałem też, że jesteś wspaniałą dziewczynką. Lojalną, tolerancyjną i uprzejmą dziewczynką.
-Skąd?-pytam i małymi krokami kieruję się do niego. Serce chyba pokonało barierę rozumu.
-Wolf i Karim cię obserwowali. Przez cały ten czas dowiadywałem się o tobie nowych rzeczy, cieszyłem się. Jak wy to teraz mówicie? Miałem podjarę?
Emocje we mnie trochę ustają. Ocieram łzy rękawem. Chcę dać mu szansę, chcę zobaczyć, jak to jest mieć dziadka. Wierzę, że się starał, tylko nie dochodzi do mnie, czemu nie zadzwonił do mamy, do mnie? Nie będę jednak o to pytać, bo naprawdę widać, że żałuje tego co robił.
Podchodzę do dziadka i również patrzę w okno. Mija długa chwila trudnej ciszy. Co chcę coś powiedzieć, zaraz zniechęcam się. Mimo wszystko muszę coś powiedzieć, żeby dać znak, że nie jestem zła.
-Co to jest za książka? Ta Fidelitas?-pytam półgłosem
Odwraca się gwałtownie w moją stronę, chyba jest zdziwiony, że nagle znalazłam się obok niego. Uśmiecha się do mnie szeroko.
-To jest najstraszniejsza rzecz, którą stworzono. Przez nią toczy się wojna między nami, Bellatorres, a Tisiv, ludźmi Knuta.
-Kto to jest Knut?
-Nasz wróg. Chce mieć tą księgę dla siebie, bo kogo nie kusiłaby nieśmiertelność i władza nad światem?-pyta retorycznie.-Każdy chciałby stać się nagle królem całej ludności na świecie, siedząc w fotelu i oglądać wszystko na ekranie, co jakiś czas mówiąc jakieś potężne zaklęcie.
-Jakim cudem kilka kartek może powodować władzę nad światem? I nieśmiertelność?-wypytuję. Nic z tego nie rozumiem. To byłoby za proste, aby znaleźć książkę i po prostu być panem świata.
-W księdze są bardzo potężne zaklęcia. Na przykład takie, jak rozwalić pół świata kilkoma słowami.-poważnieje-To jest okropne. Knut nienawidzi rywali, więc zrobiłby to zaraz po tym, jak otworzyłby księgę. Na szczęście nie stanie się to szybko. Najpierw księgę trzeba znaleźć, a później powiedzieć zaklęcie...
-Ja znam to zaklęcie-przerywam mu-To znaczy powinnam znać, tak mi mówili. Ale nie znam go.
Przeszywa mnie wzrokiem. Spodziewam się, że będzie zawiedziony, on jednak mówi spokojnie:
-To normalne. Mówi się, że wybraniec, czyli ty-uśmiecham się subtelnie słysząc te słowa-Przypomina sobie je w jakimś szczególnym momencie.
Rozglądam się po pokoju. Nawet teraz mogę przypomnieć sobie to zaklęcie. Muszę przypomnieć je sobie. Zaczynam wierzyć w to wszystko. W magię, w tunele, które prowadzą do innego miejsca na ziemi, w magów i czarnoksiężników...Ja to po prostu wiem. To jest mój świat.
-Tisiv cię złapali, tak?-pyta zaniepokojony i delikatnie gładzi mnie po policzku,
-Myśleli że znam zaklęcie-szczerzę się-To tylko kilka stłuczeń...dobrze, że Wolf i Karim przyszli.
Stoimy w ciszy przyglądając się sobie. Zawsze sprawiało mi trudność patrzenie się komuś w oczy, a teraz nie mogę oderwać wzroku od tych żółtych, wnikliwych oczu. Przyciągają moją uwagę, sprawiają, że zaczyna do mnie docierać, że na prawdę się starał.
-Wybacz, Lena, ale mam prośbę...proszę, powiedz do mnie "dziadku"-mówi do mnie nieśmiało i spuszcza wzrok.
Z początku nie wiem co zrobić, ale obwiniam siebie, że wcześniej tego nie zrobiłam. Decyduję się zrobić to, co każe mi serce. Przytulam się mocno do dziadka i szepczę:
-Tęskniłam, dziadku.
-Ja też. Nawet nie wiesz jak bardzo -mówi, a ja mam wrażenie, że jego głos stał się o wiele słabszy, wzruszony. Kiedy usłyszałam pociągnięcie nosem, wiedziałam już, że nie mylę się co do tego, że płacze.
******
Od tej wzruszającej rozmowy, która naprawdę lekko zmieniła mój sposób patrzenia na ten dziwny świat wokół mnie, minęło kilka godzin. W tym czasie oprowadzano mnie po namiocie, który okazał się być jeszcze większy niż przypuszczałam. Ma on chyba z tuzin pokoi, to znaczy małych pomieszczeń. Są tak małe, że wchodzi się do nich tylko odpocząć i się przebrać. Mają bardzo przytulny wygląd, w przeciwieństwie do "metalicznego" korytarza. W każdym pokoju znajdują się dwie lub trzy osoby, zazwyczaj tej samej płci, ale Halt i Vegard, bo oni kierują tym całym "przedsięwzięciem" tolerują przyjaźń damsko-męską. Rozglądałam się dużo po namiocie, miałam tak zwaną wolną wolę, czyli w potocznym znaczeniu-rób co chcesz. Każdy chciał ze mną pogadać, zazwyczaj o księdze Fidelitas, ale też drążyli temat o mnie, co robię, skąd jestem i jak to jest być magicznym. Ja wstydliwie odpowiadałam, że jestem zwykłą, przeciętną dziewczyną i nie wiem nic o magii, jednak oni uznali to za przykrywkę do tego, że kryję w sobie wielką moc. Mieszkańcy namiotu, wojownicy, byli w różnym wieku. Najmłodszy był Jake, miał 11 lat. Mimo to był bardzo uprzejmy, ale też strasznie rozrabiał. Później, idąc po kolei, jestem ja, która ma 15 lat, Karim, o rok ode mnie starszy, trójka, która kręciła się w kuchni, jak się okazało byli to przyjaciele, mieli po 20-parę lat. Dalej jest kilku mężczyzn i kobiet, 20-30 lat. Bardzo wysportowani, wyglądali na doświadczonych. Jeszcze Wolf, który też dotyka tej skali. Są tu też czterdziestolatkowie i pięćdziesięcolatkowie również o różnych płciach, z tego co mi tłumaczyli, zajmują się książkami, filozofią i dokładnie analizują informacje o Fidelitas. Najstarszy jest Vegard, dziadek-70 lat. Licząc na oko, jest nas tu około dwudziestu pięciu.
-Czy moje rzeczy są aż tak ciekawe?-pyta Karim , a ja odrywam się od zbłąkanych myśli.
-Zamyśliłam się-odpowiadam-Myślałam o...tym wszystkim.
-O naszej stukniętej grupce?-śmieje się chłopak-Och tak, jest nad czym myśleć. Ale nie martw się, ja też dużo rzeczy nie wiem.
Oboje siedzimy w pokoju Karima na dwóch materacach w "dobrej odległości", jak zdecydował Wolf, to jest dwa metry. Jest tu duszno i dość ciemno, ale pomieszczenie przyjemnie oświetla kilka dużych świec, dając złudzenie, że jest tu pomarańczowo. Panuje tu dosłowny chaos, jakby przez ten biedy pokoik przeszło tornado. Wszędzie są porozrzucane ubrania chłopaka, ale można też się dopatrzyć książek, przyborów do pisania, jedzenia, śmieci...Nie przeszkadza mi taka atmosfera, można powiedzieć że czuję się jak u siebie.
-Jak się tu znalazłeś?-pytam i przysiadam obok chłopaka.
-Bardzo dziwnie-uśmiecha się sam do siebie-Miałem wtedy 13 lat. to było w lato, kiedy wracałem z pogrzebu mojej matki-odwracam się nagle do niego, ale on podnosi dłoń-Nie, nie współczuj mi. Pochodzę z patologii, matka piła, ojciec jeszcze więcej. Pewnego razu tak się schlali, że w kłótni ojciec wziął nóż i wbił matce w brzuch. Poszedł siedzieć, a matka, no umarła-spuszcza wzrok w podłogę.
Wpatruję się w jego bladą twarz, wyobrażając sobie, co musiał przeżyć. Próbuję odtworzyć z tej historii obraz przed oczami. Aż łzy napływają mi do oczu, kiedy ukazuje się wizja obdartych tapet, przewróconych mebli i wszędzie butelki po wódce, a wśród tego zaniedbany mężczyzna wbija nóż w chude ciało tak samo zapuszczonej kobiety. A pod stołem siedzi kościsty, przerażony chłopiec, patrząc na tryskającą krew.
Kręcę głową, nie wierząc, jak to wszystko Karim mógł przetrwać. Łapię go za rękę i patrzymy sobie w wilgotne oczy.-Kiedy wracałem, miałem iść do domu po rzeczy i zwrócić się do domu dziecka. Nie chciałem. Nie mogłem pogodzić się z tym, że zostałem sam-ciągnie ochrypłym głosem-Poszedłem na tory. Położyłem się. Czekałem-mówi niezmiennym tonem, jakby było to obojętne-Czekałem na pociąg. Nie chciało mi się żyć. Wtedy pojawił się obok mnie Wolf. Tylko stał i to mnie zdziwiło. I mówił niewzruszony, że jak chcę to zrobić, to mogę, ale to nie rozwiąże niczego. Zostanę sam i już nikt nie będzie mógł mi już pomóc-z jego oczu wypływa pojedyncza łza, a ja zalewam się nimi-Zszedłem, przyprowadził mnie tutaj. Później okazało się, że mogę być wojownikiem. Od trzech lat się tu uczę i mieszkam.
Dusimy się w toksycznej ciszy. To jest okropne, usłyszeć od kogoś coś tak dramatycznego i nie móc go pocieszyć, bo nic nie przychodzi na myśl. Karim dyskretnie ociera łzy, ja robię to samo. Wreszcie udaje mi się wykrztusić:
-Przepraszam. Nie chciałam...nie wiedziałam
-Nie przepraszaj-mówi chłopak po chwili-Czasem warto coś z siebie wyrzucić-rozchmurza się i uśmiecha się do mnie serdecznie.
Odwzajemniam ten miły gest. Błądzę wzrokiem po klitce i zatrzymuje się na dwóch splecionych dłoniach. Chcę żeby tak zostało, bo nigdy się tak nie czułam, ta świadomość, że mam przyjaciela. Jednak tą magiczną atmosferę psuje gwałtowne wejście do pokoju Wolfa. Zwracamy się w tamtą stronę. Mężczyzna trwa bez ruchu i przygląda się nam. Zrywamy się z materaca, ale nie puszczamy swoich dłoni.-Wolf, my nic...naprawdę!-tłumaczy zmieszany Karim
-Oczywiście-śmieje się mężczyzna-Nazwijmy to przyjaźnią.
-Ale to jest przyjaźń-mówię zakłopotana-Między nami nic...-urywam bo po prostu brak mi słów.
Wolf patrzy na nas jeszcze z figlarnym uśmiechem, ale za chwilę poważnieje.
-Mamy trening, o dwudziestej pierwszej. Nie zapomnijcie-wychodzi, ale po chwili się wraca-Aha, Lena, wróć proszę na swój materac-zwraca się do mnie.
-Oczywiście-odpowiadam krótko i czekam, aż opuści pokój. Kiedy odgłos kroków w korytarzu ucichł, parsknęliśmy głośnym śmiechem z Karimem.
_______________________________________________________________
Hej! Wracam po bardzo długiej przerwie, przepraszam ,ale po prostu zwątpiłam. Brak mi pewności siebie :(
Ale ten rozdział dopracowałam, dodałam pod koniec gify i myślę, że tak już zostanie.
Komentujcie proszę, oceniajcie i obserwujcie, to dla mnie dużo znaczy, bo nie chcę pisać dla siebie :))
Aha-muszę to napisać bo nie wytrzymam: muszę schudnąć.

♥♥ kooocham ♡♡ ;)
OdpowiedzUsuń